poniedziałek, 5 listopada 2012

Biografia - Rozdział III: Debiut.



Wszystko stało się w mgnieniu oka, tak szybko, że ledwo zauważyłem. To był mój profesjonalny debiut. Moje pierwsze minuty jako gracz Atletico rozegrałem w ciepłe wiosenne popołudnie, w maju. Mając siedemnaście lat, dwa miesiące i siedem dni, moje marzenia stały się rzeczywistością.
Prawie siedem lat po próbie w Parque de las Cruces stawiałem swoje pierwsze kroki na Vincente Calderon, zagrałem ostatnie 26 minut w meczu Atletico z Leganes w drugiej lidze – w lidze, do której spadliśmy poprzedniego lata i chcieliśmy z niej uciec w ostatnich, szalonych tygodniach sezonu 2000/01.
Byłem wzruszony grając w czerwono-białych barwach z numerem 15 na plecach. Ponowne wkładanie koszulki Atletico dało mi pierwszą konferencję prasową w pokoju dla mediów w podziemiach Calderon. Moja głowa była w chmurach, kiedy opuszczałem stadion. Sam wyszedłem bramą numer 6 i zobaczyłem, że mój tata stoi wśród fanów, którzy zawsze czekali na wyjście zawodników. Była godzina trzecia po południu, bolał mnie brzuch: byłem głodny. Kilka metrów dalej, moi rodzice, mój brat i moja siostra czekali na mnie przy samochodzie. Razem poszliśmy do restauracji w centrum handlowym na południu miasta, niedaleko Fuenlabrady, gdzie mieszkaliśmy. Rodzinny obiad był pełny nadziei – jest coś lepszego od świętowania mojego debiutu? Patrzę na to teraz i widzę siebie jedzącego, zrelaksowanego, ubranego w dres Atletico. Wyszedłem z Calderon po mojej pierwszej grze dla klubu, ale pamiętam, byłem spokojny. Nikt mnie nie poznał. Nie byłem ulubieńcem kibiców. Byłem tylko kolejnym anonimowym dzieckiem z drużyny juniorskiej z nadzieją, że pewnego dnia może grać dla Atletico.
To było ciepłe niedzielne popołudnie: telefon milczał, była sjesta i wieczorny spacer z tymi samymi dziećmi z okolicy, co zawsze. Ten sam park, ci sami ludzie, ten sam krajobraz, to przywróciło mnie z powrotem na ziemię. Bujałem w obłokach, odkąd porozmawiałem z Paolo Futre, portugalskim rozgrywającym, który był w Porto, Atletico Madryt, Benfice i Milanie, który był naszym dyrektorem sportowym przez poprzednie sześć miesięcy. To była jego zasługa, że powróciliśmy do pierwszej ligi. Futre, który mówił łączonym portugalskim i hiszpańskim tak szybko jak biegał po boisku, zadzwonił do mnie w jeden poniedziałek i wyjaśnił, jakie będą plany klubu na sezon 2002/03. Poparcie było widoczne na horyzoncie, Paulo wyjaśnił mi, że chce, żebym we wtorek rozpoczął treningi z pierwszą drużyną, by zdobyć doświadczenie na przyszłość. Chciał mnie także do pierwszej drużyny na treningi przed letnim początkiem sezonu, a później, żebym wrócił do zespołu B, do gry w drugiej lidze hiszpańskiej.
Na początku nie podobał mi się ten pomysł. Miałem trzy lata bez przerwy wakacyjnej, nie mogłem doczekać się następnego tygodnia, kiedy miałem jechać na wakacje do Galicji, spędzić kilka dni z moimi dziadkami, odpocząć z przyjaciółmi na plaży. Dzień po rozmowie z Paulo, pierwszy zespół miał dzień wolny, a ja byłem zrelaksowany. W końcu, z upływem czasu, nadszedł wielki dzień.
Mój tata towarzyszył mi na obiekcie treningowym Atletico w Majadahonda, piętnaście kilometrów na północny zachód od Madrytu – nie tylko dlatego, że nie byłem jeszcze odpowiednio dorosły, żeby jeździć samochodem. Byłem zdenerwowany, kiedy kierowaliśmy się do szatni pierwszego zespołu, szedłem po schodach ze spuszczoną głową, w milczeniu. Było dość wcześnie, ale już gorąco. Kiedy już miałem wejść do szatni, zobaczyłem Fernando, bramkarza z tego samego młodego zespołu, co ja. Został powołany do udziału w sesji, prowadzonej przez Carlosa Garię Cantanero, trenera, który był odpowiedzialny za pierwszy zespół w ostatnich czterech tygodniach. Kiedy zobaczyłem „Ferdy’ego”, poczułem się bardziej zrelaksowany, poszliśmy powoli i ostrożnie do szatni. Ramon, jeden z mężczyzn, powitał nas „Chodźcie chłopcy” – powiedział. – „To jest Atleti!”. Nie wiedzieliśmy, co robić i gdzie iść. On pokazał nam drogę, gdzie mamy się kierować i dał nam koszulki. Była jeszcze godzina do rozpoczęcia sesji.
Zacząłem swój pierwszy trening w Atletico zdenerwowany, nie mówiłem ani słowa. Przygotowywaliśmy się do weekendowego spotkania z Leganes. Rozejrzałem się i zobaczyłem Kiko Narvaeza, mojego idola, mężczyznę, którego zawsze próbowałem naśladować, a także wiele innych znanych twarzy: Toniego Munoza, Juanma Lopeza, Santi Denia i Roberto Fresnedoso, wszyscy byli częścią podwójnej wygranej oraz Carlosa Aguilerę, jednego z największych w historii mistrzów. Spojrzałem nerwowo na nich wszystkich. Trener zaprosił do siebie mnie i klubowych kapitanów – Munoza, Lopeza i Kiko. Podczas trenowania starałem się podnieść moje szanse. Kiedy po wszystkim wróciłem do szatni, byłem już zrelaksowany. Pomogło to, że Jose Juan Luque, Ivan Amaya i Sergio Sanchez, którzy tak jak ja reprezentowali Bahia International, nie zostawili mnie samego ani na moment. Trzymali mnie koło siebie, pomogły też dowcipy, które opowiadali. Potem przyszła dobra wiadomość, kiedy Cantarero powiedział: „Wróćcie jutro’.
Sprawy działy się tak szybko, że nawet nie miałem czasu na myślenie o tym, co się dzieje. Nie zatrzymały się do czasu zwycięstwa Hiszpanii na Mistrzostwach Europy U-16 w Anglii. Tydzień po tym, Inaki Saez powołał mnie do młodzieżowej reprezentacji Hiszpanii U-19 na drugi mecz z Portugalią, po zremisowanym 1:1 pierwszym spotkaniu. Strzeliłem ja i Oscar Gonzalez, który grał dla Olympiakosu w Grecji i wygraliśmy 2:0. Wróciliśmy z powrotem do Hiszpanii, ale ledwo zdążyłem się rozpakować, ponownie wyjechałem, tym razem z młodzieżową drużyną Atletico do Sevilli na Copa de Espana. I to bezpośrednio po wezwaniu Futre’a. Wszystko w zaledwie dwa tygodnie. Moje nazwisko było na liście zawodników pierwszego składu. Twa wspaniałe tygodnie, ze mną grającym na Vicente Calderon.
Po czterech sesjach treningowych, Garcia Cantarero włączył mnie do składu na mecz z Leganes. Kiedy sesja finałowa skończyła się, Antonio Llarandi, jeden z pracujących przy strojach mężczyzn, zaproponował mi, że jeśli chciałbym z nim jeździć do domu, do Fuenlabrady, gdzie oboje mieszkaliśmy, pomoże mi. To ułatwiło mi życie, gdy dołączyłem do pierwszej drużyny i mojemu tacie, który miał dzień wolny od wożenia mnie wszędzie. Przyjechałem na Calderon z Antonio, na miejsce, skąd zabierał nas autobus, aby zawieźć nas do hotelu w centrum miasta, gdzie mieliśmy spędzić noc - noc przed moim debiutem.
Mój rozum powrócił po dwóch tygodniach, kiedy Atletico złożyło hołd Segio Torresowi i mnie za to, że byliśmy częścią składu reprezentacji Hiszpanii U-16, która została Mistrzem Europy w Sheffield. Zostaliśmy zaproszeni do honorowego otwarcia meczu pomiędzy Atleti z Sevillą na Caledron, przed oglądaniem spotkania z trybun. To było niedawno, ale czułem jakby to była przeszłość. Mój debiut w pierwszej drużynie był coraz bliżej.
Delegat Atletico, Carlos Pena, umiesił mnie w jednym pokoju z Davidem Cubillo, innym młodym graczem tworzącym swoją drogę. „Cubi” miał swój debiut w tym sezonie, w pierwszych miesiącach. Był perfekcyjnym współlokatorem: ktoś, kto był na tym samym etapie, co ja. Niesamowite było to, że byłem zrelaksowany, daleki od zdenerwowania. Nie czułem odpowiedzialności, która na mnie ciążyła; to był obowiązek kapitana, nie mój. Wiedziałem, że będę siedział na ławce. Pomógł też czas: byłem przyzwyczajony do gry w południe. To był cud, że byłem wśród tych, co dostali szansę, ale byłem spokojny i, wierzcie lub nie, spałem jak suseł. To była dla mnie nagroda, że byłem tam, więc nie było żadnych nerwów, spałem bez lęku. Nic mnie nie martwiło.
Wziąłem moje miejsce w schronieniu, a kibice dali mi pierwsze brawa jako graczowi Atletico. Czułem się jak jeden z nich, tylko miałem na sobie swój klubowy strój. Byłem innymatletico z młodej drużyny, dzieciak - jak Cubillo, Lopez, Zahinos i Carlos Aguilera, którzy przychodzą w każdym sezonie. To brzmiało dobrze dla mnie. Fani pokazali mi kciuki w górze. W międzyczasie, gra toczyła się obok mnie: 0:0 do przerwy. Przy początku drugiej połowy, Cantarero wysłał mnie na rozgrzewkę. Biegałem wzdłuż bocznej linii, kibice dali mi ciepłe owacje, tym razem jeszcze większe niż przed meczem. Rozciągałem się, bo Atleti atakowało, ale nie mogło zdobyć bramki. Po dziesięciu minutach trener zawołał mnie; nadszedł czas na wejście. Ale gdy szykowałem się, Laque strzelił na 1:0 i trener zmienił zdanie – ponownie wysłał mnie na rozgrzewkę.
Kiedy biegałem na południowy kraniec, kibice fetowali gola, ale nie zatrzymał się jeden lub dwóch z nich, trener czekał, aby mnie wysłać. Kilka minut później – nie jestem teraz w stanie powiedzieć ile, ale czułem, że to wieki – ponownie mnie zawołał. Tym razem nie było już odwrotu. Tym razem naprawdę to się działo. Wtedy stałem się graczem Atletico.
To było dziwne uczucie nade mną. Zmieniłem strzelca i pobiegłem na jego miejsce. Patrzyłem na stadion, pamiętam ogromną ilość swoich myśli. Spojrzałem w górę i w dół z miejsca, gdzie stałem i pomyślałem: „Jestem tu, gdzie zawsze marzyłem”.
Ale nie było czasu na rozglądanie się dookoła i myślenie o marzeniach. Szybko odkryłem, że tempo i intensywność piłki nożnej pierwszego zespołu, były znacznie większe, niż wszystko, z czym spotkałem się podczas gry z młodym zespołem. Domagałem się piłki, pokazywałem mojej drużynie, że jestem, ale nie znaleźli mnie. Nie, Juan Gomez przebiegł dwadzieścia jardów i podał do mnie. To był mój pierwszy kontakt z piłką. Nie byłem za bardzo zaangażowany w grę, bo moja gra nie była za bardzo znana nawet przez mój zespół, przez moich kolegów. Dwa najważniejsze dla mnie momenty były, kiedy kontrolowałem i piłkę i wywalczyłem rzut wolny, a drugi, gdy mój strzał poszedł znacznie wyżej, niż zamierzałem. Atletico wygrało 1:0, ale tak naprawdę nigdy nie czułem, że byłem częścią tego zwycięstwa. Może dlatego, że nie dotarło wtedy jeszcze do mnie to, że jestem kimś więcej, niż kibicem.
Zostałem włączony do składu na kolejny mecz przeciwko Albacete sześć dni później. To nie była wielka niespodzianka. Spodziewałem się, że zostanę powołany na wyjazd do La Mancha w centralnej Hiszpanii, ponieważ skład załapał wiele kartek w trakcie meczu z Leganes i wielu graczy musiało pauzować. W tym samym czasie mogłem wyjechać na wakacje, nie martwiąc się o pierwszy zespół. Mecz był kolejnym być albo nie być w walce o awans. Atletico wygrało trzy spotkania, zremisowało z Cantarero, a do końca sezonu zostały trzy tygodnie. Zacząłem znowu na ławce i wszedłem na boisko za Kiko.
Patrząc wstecz z perspektywy czasu, to niezwykle rozczarowujące, że nigdy nie dostałem szansy na grę razem z moim idolem. Nigdy nie postawiłem stopy na boisku z nim, nigdy nie grałem z nim ani jednej minuty, ale przynajmniej mogę powiedzieć, że dzieliłem z nim szatnię i byłem jego kolegą z zespołu przez krótki czas. Kiedy byłem tam siedemnaście minut, miałem szczęście być przed rojiblancos: na trybunach stadionu Carlosa Belmonte w Albacete było mnóstwo fanów Atleti. Cross Ivana Amaya zmusił mnie, aby pobiec w bok, uciec obrońcy i dobiec do piłki. Skierowałem ją z powrotem, za Valbuenę, wprost do bramki.
To zwycięstwo dało nam prawdziwą szansę na powrót do pierwszej ligi. Walczyliśmy o to z Betisem i Teneryfą, której trenerem był niejaki Rafa Benitez. Cała szansa dla mnie na bramkę. Nagle byłem gwiazdą. Byłem otoczony przez dziennikarzy i fotografów. Czułem się, jakbym grał rolę w filmie, aż w końcu jeden z moich kolegów, Hernandez, uratował mnie z tego. Atmosfera w szatni była fantastyczna, Kiko, który był kapitanem tego dnia, podszedł do mnie i dał mi opaskę. „Pewnego dnia ty będziesz ją nosić na boisku” – powiedział. – „Dzisiaj zapracowałeś sobie, żeby nosić ją poza boiskiem”. Ta pamiątka będzie przy mnie zawsze, ma honorowe miejsce w moim domu w Madrycie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz