poniedziałek, 5 listopada 2012

Biografia - Rozdział I: Czerwoni z Merseyside.





Stało się to w San Sebastian, w północnej Hiszpanii, kiedy grałem dla Atletico Madryt przeciwko Realowi Sociedad. Walczyłem z obrońcą, kiedy kapitańska opaska poluźniła się i spadła. Jak wisiała na moim ramieniu, mogłeś zobaczyć wiadomość napisaną wewnątrz, po angielsku. We’ll Never Walk Alone.
Nie chciałem tego, ale od tamtej pory stałem się identyfikowany z Liverpoolem. Nie planowałem tego. Przyszłość na Anfield nawet nie przychodziła mi do głowy, ale w tamtym momencie dostałem szansę, a wypadek stał się symbolem następnego dużego kroku w mojej karierze: pozostawienia miejsca kapitana w Atletico dla Liverpoolu.
Wszyscy moi najlepsi przyjaciele mieli te słowa wytatuowane na rękach. Podczas jednego ze wspólnych posiłków zaproponowali mi to samo. Powiedziałem, że nie chcę. „You’ll never walk alone” jest ściśle powiązane z jednym z największych klubów w Europie, z Liverpoolem, więc nie myślałem, że jest to dobry pomysł. Byłem graczem Atletico, byłem „rojiblanco”. Postanowili dać mi nową kapitańską opaskę na moje urodziny z napisem w środku, aby, nawet jeśli nie chcę tatuować sobie tego napisu, wyrażenie to mi towarzyszyło. Oni towarzyszyli mi. My nigdy nie szliśmy sami. Dostałem opaskę razem ze strojem Atletico od mężczyzny, który przechowywał koszulki. Kiedy zsunęła się podczas meczu z Sociedad, fotograf zrobił zdjęcie i od tego czasu byłem związany z Liverpoolem.
Może to był dzień, kiedy zrobiłem pierwszy krok na Anfield, może dlatego, że miałem już wiele wspólnego z Liverpoolem. Identyfikuję się z wartościami, które określają klub: ciężka praca, walka, pokora, poświęcenie, wysiłek, wytrwałość, zaangażowanie, wspólnota, jedność, wiara, ciągłe dążenie do poprawy, aby przezwyciężyć wszystkie przeszkody… Raz w tygodniu fani Liverpoolu czują się najważniejszymi ludźmi na ziemi, sprawiają, że gracze czują się takimi również. Dają wszystko i nie proszą o nic w zamian. Liverpool FC to klub, który pomimo przyzwyczajenia do wygrywania, nigdy nie ulega pokusie do dalszych lotów. Jeśli grasz dobrze, fanom się to podoba, ale gdy grasz źle, pomogą ci to przezwyciężyć. Rodzina Liverpoolu pomogła mi również poza boiskiem. To tak, że jeśli mieszkasz w okolicy, gdzie wszyscy się znają, każdy łączy siły dla jednej przyczyny: dla zespołu. Dobrzy ludzie, ludzi honorowi, zawsze stają na nogi. Wielokrotnie zły los zapukał do nich. Były trudniejsze rzeczy, dlatego stali się bardziej zjednoczeni.
Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mógłbym grać dla Liverpoolu. Pierwsza plotka o mojej przyszłości pojawiła się, kiedy grałem w Nike Cup we Włoszech w wieku piętnastu lat. To był maj 1999 roku, kiedy gazeta „Marca” zaczęła wiązać mnie z Arsenalem. Jedynymi rzeczami, o które się martwiłem były moje egzaminy i wakacje w Galicji. Ale Premier League nie gryzie. Kilka lat później, tuż po debiucie w pierwszej drużynie Atletico, mówili o Manchesterze United. Wtedy Liverpool nie był w ogóle opcją, ale inne kluby tak. Skaut z Arsenalu nawet zwrócił się do mnie z kartą, jeżeli chciałbym grać dla The Gunners.
Moje zainteresowanie w Premier League rosło. W Hiszpanii wiele ludzi rozmawia tylko o La Liga. W tym czasie niewiele było w zasięgu lig zagranicznych, kilku hiszpańskich graczy grało poza granicami kraju. To był czas, w końcu 1990 roku, kiedy Arsenal budował wspaniałą drużynę z Dennisem Bergkampem, Ian’em Wright’em, Davidem Seamanem, Tony Adamsem, Nicolasem Anelką i bardzo młodym Thierry’m Henrym’m, z trenerem Arsene Wngerem. Było cudownie ich oglądać. Tak bardzo, że kiedyś wybrałem Arsenal grając w „chapas” – hiszpański odpowiednik piłkarzyków, rozgrywanych na blatach butelkami. Będziesz grać z przyjaciółmi w butelki, pomalowane w barwy swojej ulubionej drużyny. Chciałem, aby moje pomalowane były w barwy Arsenalu, z napisanymi nazwiskami graczy. Naszym wyzwaniem były gry w szkole i w parkach w Fuenlabradzie, w mieście niedaleko Madrytu, gdzie mieszkałem. Kiedy Jose Antonio Reyes podpisał z nimi kontakt, śledziłem z zainteresowaniem jego poczynania, jego kolegów z zespołu, jego nowy klub.
Od dziecka interesowałem się innymi ligami. Śledziłem ligę włoską, ponieważ uwielbiałem Argentyńczyków: Gabriela Batistutę oraz Abela Balbo. Wracam do dziecięcych wspomnień  z myślą o Francesco Tottim. Przedtem pamiętam Arrigo Sacchi’ego z Milanu, w szczególności van Bastena, później śledziłem Juventus z Alessandro del Piero, Gianlucą Vialli i Fabrizio Ravanelli. Potem był George Weah w Milanie, fenomenalny gracz. Moim ulubionym zawodnikiem we Włoszech był zawsze Batistuta. Miał wszystko. Ale moim idolem w domu był Kiko Narvaez – jeden z bohaterów ligi i dwukrotnie pucharu, który Arletico wygrało w 1996 roku.
Latem 2006 roku, po Mistrzostwach Świata w Niemczech, Bahia Internacional, kampania, która znalazła mnie, kiedy miałem piętnaście lat, powiedziała mi, że dyskutują z Manchesterem United. Sir Alex Ferguson był zaangażowany w negocjacje, ale w końcu nic się nie wydarzyło: być może żaden z nas nie wyciągnął z tego wystarczająco dużo.
Dowiedziałem się także, że inne angielskie kluby jak Newcastle i Tottenham złożyły oferty, które odrzuciło Atletico, tak jak to miało miejsce na propozycje Olympique Lyon i Interu Mediolan. Czułem, że nie ma czasu na odejście, żadna z ofert nie przekonała mnie całkowicie. Zatrzymało mnie również pragnienie sukcesu z Atletico.
Kiedy rok później pojawiła się oferta Liverpoolu, długo o tym myślałem, w końcu postanowiłem, że to czas na zmiany. Czułem, że mój rozwój zatrzymał się w Hiszpanii. Premier League jest najsilniejsza w Europie. Kilka lat temu La Liga była najlepsza, ale ogromny napływ zagranicznych graczy pozwolił poprawić ligę angielską i jest ona teraz bardziej atrakcyjna – szybsza, bardziej intensywna, jest więcej sytuacji bramkowych, piłkarze przestrzegają reguł lepszej gry. W Anglii gracze nie „nurkują”. Próbują pomóc sędziom, nie próbują wykorzystywać każdej sytuacji, gra nie jest stale zatrzymywana. To jest poziom zaufania, który pozwala cieszyć się grą. Oczywiście są faule, ale są spowodowane chęcią odzyskania piłki, zawodnicy faulowani wstają od razu, nawet jak coś ich boli, zamiast leżenia na murawie i starania się z tłumem wywrzeć presję na sędzim. Jako widz naprawdę lubię oglądać Premier League. Nawet przed podpisaniem kontraktu, moja hiszpańska ekipa – Xabi Alonso i Pepe Reina – mówili mi, że jeszcze bardziej będę cieszył się grą w Anglii, niż w Hiszpanii.
Zawsze myślałem, że będę grać na Anfield jako gość, a nie jako gospodarz. Chciałbym porównać stary Highbury do Anfield. Chciałbym tam zagrać. Szacunek dla historii i tradycji jest czymś, co zasługuje na pochwałę. Reyes i Cesc Fabregas mówili mi, że zaobserwowali to w kilku ostatnich grach na starym stadionie Arsenalu. To jak Anfield, katedra do gry. Chcesz być w stanie powiedzieć swoim znajomym: „Byłem tam, gdzie była pisana wspaniała piłkarska historia”.
Nie wiedziałem, że Liverpool był najbardziej utytułowanym klubem w Anglii. Wydawało się, że los zdecydował, że jeżeli kiedykolwiek opuszczę Atletico Madryt, zrobię to dla Liverpoolu. Odrzucali rozmaite propozycje, ale kiedy zadzwonił do mnie Rafa Benitez, zacząłem mieć wątpliwości po raz pierwszy. Postanowiłem, że to odpowiedni moment aby odejść i poprosiłem Miguela-Angela Gila Martina, właściciela Atletico, o wysłuchanie oferty Liverpoolu.
Kiedy Rafa przyjechał na Anfield, a razem z nim hiszpańscy gracze, poznałem Liverpool lepiej, ale nie zdawałem sobie sprawy, że będę tam grał. Pamiętam finał Pucharu UEFA w 2001 roku przeciwko Alaves, myślałem, że wśród zespołów zakłada się, że dominuje angielska piłka: Manchester United i Arsenal. Byłem zaskoczony, kiedy dowiedziałem się jak niesamowita jest ich historia i jak dużo tytułów zdobyli.
Stambuł ujawnił prawdziwego ducha Liverpoolu. Hiszpański kanał Canal Plus pokazał reportaż o historii klubu, przed zdobyciem ich piątego Pucharu Europy w Turcji – o tragedii na Heysel i na Hilsborough, o połączeniu kibiców i zawodników, o walce z przeciwnościami. Dalej trzyma się zobowiązanie do wspólnego pokonywania trudności, zdolność do stawiania czoła każdej sytuacji, to zarezerwowane jest dla prawdziwych gigantów. Liverpool FC jest specjalnym, kompletnym klubem, który gra i walczy, żeby dać wszystko kibicom, którzy ich śledzą.
Słyszałem nazwiska najbardziej powiązane z Liverpoolem: Dalglish, Rush, Souness, Keegan, Owen, Fowler, McManaman, Hamann… Jako ktoś, kto śledzi graczy, którzy byli ważni w klubie, byłem szczególnie zainteresowany młodym chłopakiem z zespołu – Stevenem Gerrardem. W 1980 roku Liverpool był praktycznie niezwyciężony. Powiedziano mi, że europejskie zasady po Heysel zostały podniesione, stały się silniejsze w tym kraju, również na arenie międzynarodowej. Możesz znaleźć kibiców Liverpoolu na całym świecie, myślę, że klub musi się stale rozwijać, poprzez zachęcanie do kibicowania, jestem pewny, że wtedy nadal będzie znany na całym świecie. Dopóki nie podpisałem kontraktu z Liverpoolem, nie sądziłem, że są tak wielcy. Czułem, że nie mieli wielkiej obecności poza Merseyside; uwaga była skupiona na Londynie i Manchesterze. Ale potem, nagle, Liverpool z powrotem był w centrum uwagi. Dużo z tego to zasługa Rafy Beniteza, który zmienił w klubie wiele rzeczy i ożywił niektóre stare filozofie Liverpoolu, dając ponownie klubowi obecność w świecie.
Dwa finały Ligi Mistrzów z Liverpoolem są nadal świeże w mojej pamięci. W Stambule i Atenach były wartości, które uosabiają klub. Wyłączyłem telewizor po pierwszej połowie finału w 2005 roku. Wydawało się, że jest po wszystkim. Wszystko wskazywało na to, że druga połowa będzie tylko czekaniem na koniec. Ale kiedy doszedłem do restauracji, gdzie byłem umówiony z przyjaciółmi, poprosiłem ich o włączenie telewizji i nie mogłem w to uwierzyć. I nie wiem, gdzie znaleźli siłę i charakter do walki o dogrywkę i rzuty karne. Kiedy Liverpool doszedł do finału w Atenach dwa lata później, oglądałem to w domu. Po tym, co się stało za pierwszym razem, nie miałem zamiaru wyłączyć nawet na minutę. Chciałem, żeby Liverpool wygrał, ponieważ miałem przyjaciół w zespole. Po raz kolejny źle to wyglądało, ale kiedy Dirk Kuyt strzelił, myślałem, że powrót do gry jest możliwy. Jestem przekonany, że jeżeli sędzia skończyłby mecz kilka sekund później, the Reds mogliby doprowadzić kolejny raz do dogrywki. Było to możliwe, tak samo jak zwycięstwo.
Oglądanie tych dwóch wieczorów w telewizji było moją pierwszą lekcją o klubie, do którego później dołączyłem: w Liverpoolu nikt się nie poddaje i wszystko jest możliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz