poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Fernando: Nie powiem złego słowa na The Reds.



Przed starciem z Liverpoolem Fernando Torres podkreśla, jaki dług wdzięczności czuje przeciwko klubowi z Anfield, mimo tego raczej nie może spodziewać się tam ciepłego przyjęcia.

Styczniowy transfer Fernando Torresa do Chelsea w 2011 roku spotkał się z bardzo negatywnym odbiorem kibiców Liverpoolu. Czerwone koszulki z nazwiskiem piłkarza często publicznie szły z dymem, ale sam napastnik wciąż darzy klub z Merseyside ciepłym uczuciem.

Liverpoolowi zawdzięczam tak wiele - miastu, kibicom, ludziom z klubu. Ten klub to fundamentalna część mojego życia, nie mogłem wybrać lepszego miejsca na grę po pożegnaniu z Atletico - mówi piłkarz.

Na temat Liverpoolu mam do powiedzenia tylko dobre rzeczy, zwłaszcza pod adresem kibiców. Przeżyłem tam świetne trzy i pół roku. Teraz jesteśmy jednak w końcówce sezonu, mamy jeszcze wiele do zdobycia i tylko od nas zależy, na jakim miejscu skończymy ligę. Chcemy wygrać Ligę Europy i zapewnić sobie występy w Lidze Mistrzów.

Od czasu załamania nosa i gry w konieczności w masce, skuteczność Torresa mocno poszybowała w górę. Sam napastnik uważa jednak, że gra w tej wątpliwej ozdobie na twarz nie jest zbyt wygodna.

To naprawdę nic przyjemnego, maska musi być mocno umocowana na twarzy tak, aby się jej trzymała. Godzinę po treningu odczuwam związany z tym ból. Mimo wszystko to lepsze uczucie, niż gdyby ktoś znów miał mnie kopnąć w to miejsce.

Musiałem nauczyć się z tym grać, ponieważ medycy powiedzieli mi, że noszenie maski to konieczność przez 4-6 tygodni. Teraz już się do niej przyzwyczaiłem
- dodaje Hiszpan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz