sobota, 9 marca 2013

Blood Red: Fernando Torres popełnił duży błąd opuszczając LFC.


Kiedy Liverpool FC spotkał się ostatnio twarzą w twarz z Fernando Torresem, rany były wciąż świeże, a transparenty kibiców były brutalne.

Wśród wiadomości rozwieszonych na trybunie Shed End na Stamford Bridge w lutym, były: „Ten, który zdradza, zawsze idzie sam” oraz „Raz czerwony, w naszych sercach jesteś martwy, kłamliwy Judaszu”.

Niecały tydzień po szokującej dezercji Torresa do Chelsea za 50 milionów funtów, były idol the Kop był bezlitośnie wyszydzany.

Jego przedmeczowe komentarze o dołączeniu do wielkiego klubu oraz swoim celu zdobycia bramki w debiucie, Torres dolał benzyny do ognia niezadowolenia.

Obraźliwe przyśpiewki wybrzmiewały z gardeł 3000 fanów Liverpoolu, a Hiszpan, którego każde przyjęcie piłki było wygwizdywane, został zmieniony w drugiej połowie.

„Powinieneś zostać w wielkim klubie” – brzmiał ogłuszający śpiew, kiedy Torres schodził z murawy, a radość fanów wzrosła po bramce Raula Meirelesa dającej zwycięstwo.

Dziewięć miesięcy później Liverpool wraca na Stamford Bridge jutrzejszego popołudnia na kolejne spotkanie z Torresem. Te uczucia gniewu i bólu nie są już tak surowe. Obawy, że the Reds będą śmiertelnie ranni z powodu odejścia swojego gwiazdora w ataku, okazały się bezpodstawne.

- Nikt nie jest ważniejszy, niż Liverpool Football Club – powiedział Kenny Dalglish, a progres, jaki poczynił klub od odejścia Torresa, tylko to podkreślił.

Oczywiście wpływ Luisa Suareza złagodził ten cios. Urugwajczyk został kupiony, by grać z Torresem, niż raczej go zastępować, ale wypełnił pustkę w rewelacyjny sposób. Tylko jeden z nich został nominowany do Złotej Piłki.

Liverpool ruszył do przodu na przestrzeni 10 miesięcy, a Torres popadł w rutynę.

Statystyki są bezlitosne: Torres w 2011 roku strzelił więcej ligowych bramek dla Liverpoolu, niż dla Chelsea.

Liverpool patrzy przed siebie, a nie w przeszłość, jednak jest mało prawdopodobne, by Torres uniknął gorącego powitania od fanów, którzy kiedy ś go uwielbiali.

Jego daremne próby przekonania kibiców, że nie znają ‘prawdziwej historii’ o jego opuszczeniu Anfield, nie spełniły oczekiwań.

Każdy zna obietnice Torresa, które składał w 2010 roku. Powiedziano mu, że przejęcie przez nowych właścicieli nastąpi szybko i Liverpool będzie miał środki do konkurowania o trofea.

Poczuł się wprowadzony w błąd, obietnice nie zostały spełnione, jednak nikt inny oprócz niego tak nie uważał.

Różnica pomiędzy Torresem, a Gerrardem, Carragherem czy Reiną jest taka, że oni zostali i walczyli o to, a Torres się poddał. Gdyby Hiszpan odszedł na koniec sezonu 2009/10, nikt by nie narzekał, biorąc pod uwagę wojnę domową toczącą się na Anfield. Jego miejsce w folklorze the Reds byłoby bezpieczne.

Jednak on opuścił Liverpool, kiedy ten był na ostatnim zakręcie do powrotu. To był egoistyczny ruch osoby, która zarabiała na silnej więzi z fanami. Tych samych fanów, którzy usprawiedliwiali jego słabe występy.

Wróćmy do września 2009 roku. Fani Liverpoolu stoją w kolejce ponad siedem godzin, aby spotkać swojego bohatera podczas premiery jego autobiografii „El Nino – My Story”. Hiszpan był czczony w ten sam sposób, co Steven Gerrard i Jamie Carragher.

- Najlepszą rzeczą w Liverpoolu dla mnie jest więź, jaką mam z ludźmi – powiedział wtedy Torres.

- Fani Liverpoolu są niesamowici. Wracasz do szatni dla nich. The Kop jest magiczne i wielkoduszne. Przekazuje rodzaj pozytywnej energii, która wypełnia Cię pewnością siebie. Nigdy Cię nie zawiedzie. Nigdy Cię nie opuści.

Torres powiedział, że odszedł, bo uważał, że Liverpool nie spełnia więcej jego ambicji. Jednak Chelsea nic nie wygrała w poprzednim sezonie i nie wygląda lepiej niż the Reds w tym sezonie.

Kariera Torresa pikuje w dół odkąd stał się czwartym najdroższym piłkarzem w historii.

Zrobił wielki błąd. Dalglish mógł odmłodzić Torresa i wyciągnąć z niego to, co najlepsze. Jednak odwrócił się od tego plecami i wciąż za to płaci. To Liverpool odpowiedział lepiej, niż Torres podczas tego rozłamu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz