To nie była najlepsza bramka jaką strzeliłem w Premier League, ale przyniosła mi najwięcej radości. Głównie przez fakt, w jakim miejscu została strzelona, z kim wtedy graliśmy i ile to dla nas znaczyło.
Zbliżało się spotkanie na Old Trafford z Manchesterem United. Nie było czasu na błędy i pomyłki. Wiedzieliśmy, że przegrana przeszkodzi nam w dalszej walce o tytuł. Przepowiednie nam nie sprzyjały - już od dawna nie mieliśmy szczęścia na Old Trafford. Porażki 3-0 z poprzedniego sezonu nie mogłem wyrzucić sobie z głowy.
Sparing zaczął się tak źle jak to tylko możliwe. Karny był pierwszą bramką, niestety nie naszą. Ale wtedy niespodziewanie Nemanja Vidić przez dłuższą chwilę zawahał się przy odbiorze piłki od Martina Skrtela. Biłem się o nią z zadowalającym skutkiem. Znalazłem się oko w oko z Edwinem van der Saarem i po kilku sekundach wynik był już wyrównany. Steven Gerrard, Fabio Aurelio i Andrea Dossena również mieli swoje 5 minut - to dało nam nadzieję na walkę o wymarzony tytuł, na który czekaliśmy prawie 20 lat. Kibice zwariowali. To było idealne zakończenie tygodnia, kolejny sukces po pokonaniu Realu Madryt 4-0. Rozbroiliśmy naszych największych wrogów 4-1, a fani nie przestawali śpiewać przez kilka następnych dni.
Mój debiut w Premier League wcale nie był tak dawno temu. Od lat marzyłem, żeby tego doświadczyć. Tak samo jak w Hiszpanii, na mój pierwszy występ wyszedłem w białym stroju, znaku rozpoznawczym Realu Madryt. Wtedy Liverpool miał się zmierzyć z Aston Villą na Villa Park. Teraz patrzę na to jak na trudny mecz, a o udział w nim walczyłem naprawdę zaciekle. Twardy grunt pod stopami, kibicujący fani, przerażające tempo. Atmosfera była fantastyczna. Dla mnie to było genialne wprowadzenie do intensywnej angielskiej gry. Wspaniały wolny Gerrarda w ostatnich kilku minutach dał nam zwycięstwo. Dołączyłem do Premier League.
Liga angielska jest lepiej zorganizowana niż hiszpańska La Liga; właściwie może jest trochę podobna do Ligi Mistrzów. Mniej "sztywna", lecz wciąż poważna: stadiony są pełne, boiska perfekcyjnie przygotowane i do wszystkiego przykłada się dużo wagi. W ogóle nie jestem tym rozczarowany. W sumie to było lepiej niż mogłem sobie wyobrazić - to jest ten rodzaj ligi, w której zawsze chciałem grać. Wysiłki są nagradzane, fani cię wspierają i stoją za tobą murem. Bez wątpienia każdy piłkarz pragnie doświadczyć czegoś takiego. To fantastyczne! To najbardziej atrakcyjna liga świata z kibicami z całego globu i z wielką sławą i popularnością w każdym kraju. To przejaw jej ogromnej siły i dominacji, którą współdzieli z pozostałymi klubami Wielkiej Czwórki. Ukazanie się Barcelony mogło trochę zahamować Anglię, ale ona wciąż miała prawo chełpić się posiadaniem trzech z czterech półfinalistów Ligi Mistrzów w 2008 roku. Kilka lat temu to Włochy zostały najsilniejszą ligą Europy, potem była to Hiszpania, a teraz władza znów wróciła w angielskie ręce. Każdy zawodnik jest oczarowany Premier League.
Sposób, w jaki liga działa na fanów jest wspaniały. Kibice chodzą na mecze z ogromną przyjemnością i bawią się całymi dniami. Piłkarzy darzą niesamowitym szacunkiem. Nawet jeśli komuś idzie źle, oni wciąż są wdzięczni za włożony w grę wysiłek i udzielają wsparcia. Nie ma krytyki, skarg ani protestów. Atmosfera zawsze jest perfekcyjna. Są momenty, gdy przypomina mi to bardziej rozgrywki Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy niż ligowe mecze w Hiszpanii.
Premier League można podsumować w trzech słowach: intensywność, szybkość, szlachetność. Każdy stara się wygrać, nikt nie przyjmuje biernej postawy. Dla mnie to czysta perfekcja: ten styl pasuje do mnie jak ulał. Nie mógłbym cieszyć się z czegoś bardziej. To jest to czego pragnę.
Brytyjska prasa podsumowała mnie w jednym z artykułów opublikowanych w czerwcu 2008 roku:
1. Torres jest debiutantem z najwyższą średnią strzelonych bramek w ponad stuletniej historii Liverpoolu. Wyprzedził takie legendy jak John Aldridge, Ian Rush, Roger Hunt, Robbie Fowler, Michael Owen i Kenny Dalglish.
2. Uplasował się na drugiej pozycji na liście najlepszych strzelców Premier League z 24 bramkami (na równi z Adebayorem). Tylko zdobywca Złotego Buta, Cristiano Ronaldo (31 bramek), zdołał go pokonać.
3. Z 24 golami jest najskuteczniejszym zagranicznym debiutantem w Premier League. Pobił wynik Van Nistelrooya, który w sezonie 2001/02 zdobył 23 bramki.
4. Gole zdobywane średnio co 106 minut czynią go najskuteczniejszym strzelcem Premier League. Tylko Cristiano Ronaldo osiągnął wyższy wynik (bramka co 89.48 min.). Torres góruje nad takimi graczami jak: Adebayor (123.08 min./Arsenal), Rogue Santa Cruz (169.21 min./Blackburn Rovers), Berbatov (201.06 min./Tottenham) i Keane (182.60 min./Tottenham).
5. 33 gole we wszystkich meczach to rekord najlepszego sezonu liverpoolczyka w całym stuleciu. Poprzedni rekord należał do Michaela Owena (28 bramek w sezonie 2002/03). Torres podniósł poprzeczkę. Jest również pierwszym piłkarzem od czasów Robbiego Fowlera, który w jednym sezonie zdobył więcej niż 20 bramek w meczach ligowych.
6. Hiszpan został pierwszym graczem w historii, który strzelał bramki w każdym z ośmiu kolejnych najważniejszych meczów na Anfield. Tylko Roger Hund może dorównać temu wynikowi, ale jemu osiągnięcie tego udało się w latach 1961-62, gdy Liverpool grał w drugiej lidze.
7. Torres jest pierwszym graczem, któremu udało się strzelić aż tyle hat-tricków od 1946 roku. Ostatnim rekordzistą był Jake Balmer. 61 lat później Torres wpisał się na zawsze w kroniki legend Liverpoolu.
8. Tylko trzy drużyny Premier League powstrzymały Torresa od strzelenia goli w tym sezonie: Manchester United, Aston Villa, Birmingham.
9. Torres zakończył fatalną passę Beniteza na Stamford Bridge. Drużyna z Merseyside próbowała zdobyć bramkę w meczach z Chelsea. Fernando podołał wyzwaniu i zrobił to w półfinale Ligi Mistrzów.
10. Professional Footballers' Association umieściła go w najlepszej drużynie sezonu dzięki głosowaniu kolegów po fachu. Otrzymał również tytuł drugiego najlepszego gracza sezonu 2007/08 na rozdaniu nagród Footballers' Writers Association (pierwszy przypadek od 1947 roku, w którym Hiszpan znalazł się w pierwszej trójce). Zdobył drugie miejsce w ankiecie w 2007 roku, w której fani Liverpoolu głosowali na piłkarza roku, mimo tego, że jego pobyt w klubie trwał dopiero 5 miesięcy. Był także najlepszym graczem miesiąca Premier League w lutym.
Byłem przekonany, że będę miał dobry sezon, ale wszystko potoczyło się jeszcze lepiej niż sobie wyobrażałem. Jedyną rzeczą jakiej mi brakowało było zdobycie tytułu. Niesamowite było dla mnie tak szybkie przystosowanie się do angielskiej piłki i przyjaźń kolegów z drużyny oraz kibiców. Czułem się kochany już od pierwszego dnia. Misją było wtedy to, żeby być zdolnym utrzymać poziom i nikogo nie zawieść. Oczekiwania były ogromne: musiałem dorównać najlepszym. Miałem świadomość, że czegokolwiek bym nie zrobił, fani będą mnie wspierać, ale również będą wiele wymagać. To sprawiało, że czułem się dumny. Teraz też się tak czuję - szczególnie gdy ludzie przypominają mi, co osiągnąłem w Anglii w tak krótkim czasie.
To wszystko powoduje, że czuję się zakłopotany i szczęka mi opada. To były intensywne dwa lata. Patrząc wstecz, pierwszy sezon wyróżniał się hat-trickami; z drugiego zapamiętałem gole zdobyte w kluczowych spotkaniach i wciąż wspominam to z dumą.
W sezonie 2007/08 zdobyłem hat-tricka w kolejnych meczach z Middlesbrough i West Ham na Anfield. To były niezapomniane chwile i nowe doświadczenie. W Atletico coś takiego nigdy mi się nie udało. Jedyny raz gdy strzeliłem trzy bramki z rzędu zdarzył się w walce Hiszpanii z San Marino.
Mecz z Boro - który skończyłem na ławce - nie zaczął się dobrze. Pozostawaliśmy w tyle, ale udało nam się odwrócić przebieg gry i zwyciężyliśmy. Kiedy sędzia zagwizdał ostatni raz, podszedłem do niego i poprosiłem o piłkę. Powiedział, że da mi ją dopiero w szatni, ale kibice zaczęli wyrażać swoje niezadowolenie i arbiter nie miał wyboru. W kolejnym meczu (koniec również na ławce) to Gerrard o nią poprosił. Potem podał ją mnie i w szatni wszyscy ją podpisaliśmy. Obie piłki leżą teraz dumnie na mojej półce - takie dwa trofea. W meczu przeciwko West Ham uderzyłem w poprzeczkę próbując strzelić trzecią bramkę. Czułem rozczarowanie fanów. Byli nawet bardziej zdeterminowani niż ja, żeby zdobyć tego gola. Na szczęście dostałem jeszcze jedną szansę i nie zmarnowałem jej. Z dumą wspominam pierwszy z trzech hat-tricków tamtego sezonu.
W sezonie 2008/09 strzeliłem dwa gole w pięciu meczach. Jeden z nich do dziś uważam na najlepszą bramkę zdobytą w barwach Liverpoolu. To było z Blackburn Rovers.
Dostałem długą piłkę od Jamiego Carraghera na prawy róg pola karnego. Odbiła się od mojej klatki piersiowej i poddała się kontroli. Minąłem obrońcę i chwilę później posłałem ją nad bramkarzem. Na szczęście, wyszło perfekcyjnie.
Strzeliłem też dwa razy na Anfield z Chelsea dosłownie w ostatnich minutach. Było 0-0 i nie potrafiliśmy przebić się przez rywali. Niespodziewanie dostaliśmy szansę z góry, która umożliwiła nam walkę o tytuł z Manchesterem United. To było dla mnie ważne wydarzenie. Pokonanie tak silnego przeciwnika po kontuzji dodało mi pewności siebie i po ciężkim roku wzmocniło mojego ducha bojowego.
Trzeciego kopa energetycznego dostałem na Anfield podczas remisu 4-4 z Arsenalem. Nie jest do końca zwyczajne dla Liverpoolu zdobycie 8 bramek w tydzień - wcześniej zremisowaliśmy z Chelsea, również 4-4 - więc był to naprawdę fascynujący mecz. W finałowym podsumowaniu, remis był dla nas nic nie wart i zostawił pewien niedosyt. Tamtego wieczoru zwycięstwo wyślizgnęło nam się z rąk.
Inne dwa mecze, w których dwukrotnie strzeliłem to te przeciwko Evertonowi na Goodison Park i Manchester United na Eastlands. Przegrywaliśmy 2-0, ale odegraliśmy się i Dirk Kuyt zdołał zdobyć bramkę dającą przewagę. To było świetne zwycięstwo nad trudnym rywalem. W meczu z Evertonem sędzia nie uznał gola, dzięki któremu zaliczyłbym kolejnego hat-tricka. Bezpodstawnie oskarżył Kuyta o faul i anulował całą akcję tym samym zabierając nam radość z trzeciej bramki. Poprzednie dwie zdobyłem w 59 i 63 minucie, były one pierwszymi zdobytymi przeze mnie na Goodison, bo sezon wcześniej opuściłem mecz przez kontuzję. Fani Liverpoolu nagrodzili mnie wspaniałą owacją na stojąco.
Wszyscy w klubie wiedzą, jak ważne dla kibiców jest zwycięstwo w lidze. To już 20 lat. Wiemy, że ponowne zdobycie trofeum, które tyle znaczy dla fanów, jest naszym kluczowym wyzwaniem.
Wciąż jesteśmy najlepszym klubem jeśli chodzi o Puchar Europy, ale wiemy, że musimy być numerem 1 również tutaj, w domu. Same kontuzje w sezonie 2008/09 sporo nas kosztowały, pomimo zwycięstw nad Manchesterem United i Chelsea. I właściwie to prawdopodobnie zawaliliśmy ligę przez punkty, które uciekły nam na Anfield.
Najtrudniejszymi do pokonania przeciwnikami z jakimi miałem okazję się zmierzyć były duety John Terry-Ricardo Carvahlo oraz Rio Ferdinand-Nemanja Vidić. To dwie niebezpieczne spółki. Wiem, że wiele mówiło się o moich konfrontacjach z Terrym, ale my nigdy nie posunęliśmy się dalej niż do honorowej bitwy na boisku. To jest normalne pomiędzy dwoma rywalizującymi graczami. Ci piłkarze idealnie do siebie pasują - są silni, agresywni i bardzo szybcy. Ciężko wybrać pomiędzy tą parą a duetem z Manchesteru United. Ferdinand i Vidić są genialni w powietrzu, ale to nie znaczy, że czegoś brakuje im w pozostałych aspektach gry. Dobrze trzymają linię, nawet gdy niebezpieczny zawodnik próbuje się przez nią przedrzeć. Chelsea i United zawsze wybierały różne sposoby postawienia barier obronnych, ale wszystkie były tak samo ekstremalnie ciężkie do pokonania. Jeżeli grasz przeciwko tym klubom, musisz być w swojej najlepszej formie.
Są również bramkarze. Ja mam szczęście: najlepszy golkiper w Premier League gra w moim klubie. Posiadanie Pepe Reiny po naszej stronie to niesamowita ulga. Chciałbym też zaznaczyć jaką pracę odwala dla nas brazylijski bramkarz Diego Cavalieri. On jest wyjątkowy. A jeśli chodzi o przeciwników, najlepsi są Petr Cech i Shay Given. Temu ostatniemu nie byłem w stanie strzelić bramki ani w meczu z Newcastle, ani z Manchesterem City. Ma na mnie dobre sposoby. Ale miejmy nadzieję, że kiedyś to zmienię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz